Jesteśmy dumni, że to sportowiec „stela”, któremu kibicuje cała Polska. Ma 32 lata. Lekkoatleta, kulomiot, mistrz Europy i halowy mistrz Europy, olimpijczyk (2016, 2021, 2024). Wielokrotny mistrz Polski i wicemistrz kraju w pchnięciu kulą, w tym również halowy. W 2018r., wynikiem 22,08 m ustanowił rekord Polski, który rok później poprawił na 22,32 m. Zawodnik KS Sprint Bielsko-Biała. Mieszka w Warszawie. Michał Haratyk, bo o nim mowa, więzami rodzinnymi jest związany z Kiczycami. Przy okazji przekazania pamiątkowej koszulki olimpijskiej na otwarcie sali wielofunkcyjnej w Kiczycach, poprosiliśmy naszego Mistrza o rozmowę.
- Na początek: dziękujemy, że znalazł Pan czas na ten wywiad. Wiemy, że jest Pan ciągle w rozjazdach.
- Tak to wygląda w profesjonalnym sporcie. Zdarza się, że 250 dni w roku spędzam poza domem. Teraz też jestem praktycznie między jednym wyjazdem a drugim. No cóż, taka praca…
- A od czego zaczęła się Pana sportowa przygoda? Od szkoły?
- Właściwie, to nie przepadałem za szkolnymi wuefami, bo tam królują sporty zespołowe. A to nie dla mnie.
- Trudno uwierzyć, że wuefiści i trenerzy nie „wyłowili” do szkolnej drużyny wysokiego, dobrze zbudowanego chłopaka!
- A skąd! W podstawówce czy gimnazjum, to ja nawet nie byłem najwyższy w klasie! Fakt, zwróciłem uwagę trenera, ale dopiero na treningach w klubie. Zabrał mnie tam mój brat, Łukasz, który wcześniej ode mnie zaczął uprawiać pchnięcie kulą. Warunki fizyczne rzeczywiście miałem obiecujące. No i tak to się zaczęło.
- Ale na pierwsze sukcesy trzeba było cierpliwie poczekać…
- Siedem lat od rozpoczęcia treningów. Do 2016 roku. Co prawda, dwa lata wcześniej zdobyłem już mistrzostwo kraju młodzieżowców, ale dopiero mityng w Łodzi, z którego wróciłem z wynikiem 21,35 m i potem wicemistrzostwo Europy zdobyte w Amsterdamie, uplasowały mnie w światowej czołówce…
- … i o Michale Haratyku, sportowcu z Kiczyc, usłyszała cała Polska.
- Tak naprawdę, w Kiczycach mieszkałem krótko. Gdy przeprowadziliśmy się z rodzicami do Kiczyc, miałem 16 lat. W kilka miesięcy potem zaczęła się moja przygoda ze sportem, wyjazd do Bielska, potem do Krakowa. Teraz mieszkam w Warszawie.
- Przy okazji otwarcia nowej sali wielofunkcyjnej, przekazał Pan kiczyckiej szkole sportową pamiątkę z autografem…
- To moja koszulka, w której reprezentowałem Polskę na ostatniej olimpiadzie w Paryżu.
- Miejscowa młodzież jest dumna z Pana.
- W Kiczycach nie zdążyłem się zadomowić, ale zdążyłem je polubić. Nie, nie czuję tu żadnego ciężaru popularności. W końcu, ja ciskam kulą a nie gram w piłkę. Chętnie wracam do Kiczyc, do rodziny, żeby odpocząć. Wyjazdy bywają wyczerpujące. Co prawda, mogę trenować również i tutaj, bo przy domu zbudowałem wyrzutnię, a w budynku gospodarczym urządziłem sobie siłownię. Ale rodzinny dom to jednak głównie miejsce wytchnienia. W Kiczycach jest spokojnie i cicho. Po treningach nie mam ochoty na aktywny wypoczynek, wolę poleżeć, pobyć w spokoju z bliskimi. Tak się regeneruję. Raz w roku mam miesiąc takiego roztrenowania. Ten czas staram się spędzać tutaj.
- Domowe obiadki też pewnie pomagają nabrać siły i masy. Lubi Pan naszą regionalną kuchnię?
- No tak, ważę 140 kg, ale w mojej dyscyplinie to atut, nie muszę się martwić że przytyję (śmiech). Kulomioci muszą jeść mięso. Lubię „murzina” na Wielkanoc. Jest jak wigilijny karp: smakołyk jedzony raz w roku i taki kojarzący się z domem.
- A swoją własną szkołę jak Pan wspomina?
- To było tak dawno, że nie pamiętam jakichś szczególnych szkolnych przygód. Jak już mówiłem, na wuefie specjalnie się nie wyróżniałem. Mieliśmy jakieś testy Coopera, krótkie treningi biegowe, dużo grania w piłkę nożną i w siatkówkę. Ale nie narzekałem na brak ruchu. Dużo czasu spędzałem na podwórku, jeździliśmy na rowerach. Było zwyczajnie, ale fajnie.
- Myśli Pan, że ktoś „stela” może pójść w Pana ślady?
- Za moich czasów nie uczyło się pchnięcia kulą na wuefie i nie sądzę, żeby to się kiedyś zmieniło. To niezbyt popularna dyscyplina, a wymaga solidnego trenowania. Bo każdy element jest ważny: i siła, i dynamika. Ale najważniejsza jest technika, którą trzeba stale szlifować. To wymaga samozaparcia i silnej motywacji, by się nie zniechęcać.
- A stres na zawodach? Jak Pan sobie z nim radzi? Ze świadomością, że o zwycięstwie decydują detale i centymetry?
- Każdy ma jakieś swoje metody na koncentrowanie się przed wyjściem „na koło”. Ja traktuję to jako swój zawód, który wybrałem i pracę, którą muszę wykonać najlepiej, jak potrafię.
- Przed Panem jeszcze lata kariery, kolejne mistrzostwa i olimpiady. Mam Pan jakieś sportowe marzenie do spełnienia?
- Oczywiście! (śmiech) Ale nie zdradzę, nie chcę zapeszyć.
- Życzymy więc Panu i nam samym, kibicom, żeby się spełniło. Trzymamy kciuki za Pana i dziękujemy za rozmowę!
(dziękujemy Panu Michałowi Haratykowi za udostępnienie fotografii z Jego prywatnego archiwum)